Czy dorosłą osobę może rozczulać widok rodziców aż do łez? Czy gdy patrzę na Tatę i łykam ukradkiem łzy napływające do oczu i gardła(?) jestem normalna? Zastanawiam się, co dzieje się z moją dziecięcą miłością do rodziców? Czy ona jakoś ewoluuje, przeobraża się, narasta? Mimo tego, że przecież jestem dorosłą kobietą ( a nawet powiem, że dojrzałą) wciąż czuję napierającą falę miłości do rodziców - rozczulają mnie ich szpakowate głowy pochylone nad gazetą; te lekko wypalone oczy wpatrzone we mnie, gdy do nich mówię; pomarszczone i zawsze pomocne dłonie i ta Ich życiowa mądrość, która bije z twarzy. Przy Nich zawsze czuję się bezpiecznie, przy Nich świat przyobleka się w promieniste barwy, przy Nich wracają do mnie najpiękniejsze dni dzieciństwa. Nie muszę być kimś - by wiele dla Nich znaczyć; nie muszę się napinać - by dobrze przed Nimi wypaść, nie muszę być bohaterem - by mnie podziwiali; nie muszę nadmiernie zabiegać o Ich miłośc - Oni zawsze chętnie ją rozdają. Jestem już dużą dziewczynką - a jednocześnie wciąż małym dzieckiem, które nie wyobraża sobie - że mogłoby zabraknąć przy mnie Moich Rodziców.
Kocham Was Mamo i Tato.